Niezapomniany Maciek Chełmicki
„Wsiadaj pan, no wsiadaj pan! Koniecznie chce pan trafić do szpitala ?” – to kwestia w 77 minucie filmu „Pociąg” wygłoszona przez konduktora…
Lubił wskakiwanie i wyskakiwanie z pociągów, ci którzy oglądali np. „Salto”, „Pokolenie” lub wspomniany już „Pociąg” wiedzą o tym. W filmie „Wszystko na sprzedaż”, kręconym już po jego śmierci, Andrzej Wajda też wrócił do tego motywu.
W filmach zawsze kończyło się szczęśliwie, w życiu stało się inaczej.
8 stycznia 1967 roku o godzinie 04:20, ekspres „Odra”, odjeżdżający z Wrocławia do Warszawy, z toru przy peronie trzecim, nie poczekał…
Tak zakończyło się życie Zbyszka Cybulskiego, jednej z ciekawszych powojennych postaci polskiego kina.
Urodził się na terenie dzisiejszej Ukrainy, w Kniażach w okolicy Stanisławowa ( dzisiaj Iwano-Frankiwsk) dnia 03.11.1927 roku. A potem jego rodzina musiała stamtąd wyjechać… Tak jak wielu z tamtych terenów… Tak jak i moi dziadkowie, znaleźli się najpierw na Dolnym Śląsku. Tam, w Dzierżoniowie, Zbyszek ukończył gimnazjum, a potem po ukończeniu krakowskiej PWST, swoją karierę aktorską rozpoczynał w Gdańsku. Przybył tu w roku 1953, wraz z grupą młodych adeptów aktorstwa, pod opieką Lidii Zamkow. Mieszkał w Bramie Straganiarskiej.
Zbyszek (pozwolę sobie go tak nazwać 😉 ) debiutował rolą Ferdynanda w „Intrydze i miłości” sztuce Fryderyka Schillera w Teatrze Wybrzeże.
W nastepnym roku wraz z przyjaciółmi załozył studencki teatrzyk BIM-BOM.
Prócz Cybulskiego można by wymienić jeszcze Jacka Fedorowicza, Jerzego Afanasjewa, Wowo Bielickiego , no i oczywiście Bogumiła Kobielę.
Wprawdzie twórczość teatrzyku nie miała charakteru politycznego, ale pozwalano sobie na pośrednie ataki i kpiny z władz, jeszcze przed 1956 rokiem. Początkowo działał tylko na Politechnice Gdańskiej ( program „Zero” jesienią ’54)Pierwszy premierowy program ( już międzyuczelniany) „Ahaa” wystawiono na scenie teatru „Miniatura” 2 maja 1955 roku, następny „Radość poważna”- również tam, w dniu… pogrzebu Bolesława Bieruta 16 marca 1956.
Potem jeszcze były „Toast”(1957) i „Coś by trzeba”(1959).
Spektakle były wystawiane nie tylko w Gdańsku, ale i w całej Polsce, a także za granicą: w Belgii, Francji, Austrii, Holandii i NRD.
Siedzibą teatrzyku BIM-BOM był budynek dzisiejszego Nowego Ratusza na Hucisku. Wraz z wyjazdem Cybulskiego z Gdańska w 1960 roku, zakończył on swoją działalność. Ale na zawsze pozostał w sercu jego twórcy. Cybulski zawsze podkreślał, że w Gdańsku przeżył swoje najlepsze lata, że one go ukształtowały. Jak sam twierdził, Teatrzyk był dla niego i matką, i bratem, i nauczycielem. Chyba coś w tym było. 20 lat po jego śmierci Jacek Safuta w tygodniku „Film” napisał o tym tak :
„To właśnie z BIM-BOMU Cybulski wyniósł pewien szczególny sposób bycia na ekranie, będący osobliwym połączeniem ostrości, nieprzystępności i szorstkości z równoczesną poufałością tonu, intymnością gestu, ciepłem wewnętrznym.” („Film” 1987 nr 02)
Atmosferę tamtych szczęśliwych, i tak ważnych dla niego czasów, możemy poczuć oglądając film w reżyserii Janusza Morgensterna „Do widzenia, do jutra…”
Tekst piszę dokładnie w 60 lat od jego premiery. Miała ona miejsce 25 maja 1960 roku. To magicznie opowiedziana historia zakochanego w pięknej Margueritte( Teresa Tuszyńska) i studenta Jacka (Zbyszek Cybulski). No i do tego muzyka Krzysztofa Komedy.
Ona jest córką francuskiego konsula… Nie chcę tu opowiadać fabuły. Wszyscy , którzy Gdańsk mają w sercu powinni ten film obejrzeć. Można go sobie znaleźć w sieci. Nie ma z tym problemu.
np. https://www.cda.pl/video/3135860d1
Cybulski był nie tylko odtwórcą roli głównej, ale również pomysłodawcą całego przedsięwzięcia i autorem scenariusza( przy współudziale m.in. Bogumiła Kobieli)
. Podobno pierwowzorem bohaterki głównej filmu była szesnastoletnia córka konsula francuskiego Francoise Bourbon. Bywała częstym gościem Bim-Bomu. Oprócz historii głównej pary,możemy poczuć atmosferę życia studenckiego tamtych czasów. Możemy zajrzeć za kulisy studenckiego teatru BIM- BOM i Teatru Rąk Co To. Możemy obejrzeć fragmenty spektakli. Zajrzeć do piwnicznych klubów studenckich. Ale też bardzo ciekawe są plenery- po Trakcie Królewskim jeździ jeszcze tramwaj ( i oczywiście samochody). Piękne są też zdjęcia wnętrz Bazyliki Mariackiej
W stolicy występy zaczynał od Teatru Ateneum,były też występy w Teatrze Telewizji i w Teatrze Kobra. Debiut filmowy to rola Kostka w „Pokoleniu” Andrzeja Wajdy.Potem było jeszcze kilka epizodów. Swoją życiową, najważniejszą rolę zagrał w 1958 roku. Chyba nikt nie wyobraża sobie innego Maćka Chełmickiego. W „Popiele i diamencie” Zbyszek , po prostu, był Maćkiem.
W sumie, zagrał w 35 filmach fabularnych, 10 sztukach teatralnych i 9 spektaklach telewizyjnych. Ale chyba żadna z ról nie była tak wspaniała jak rola Maćka. No może jeszcze ta kreacja w „Pamiętniku znalezionym w Saragossie”- jedyna kostiumowa rola Zbyszka.
Pomimo rozwoju swojej kariery nigdy nie zapomniał o jej początkach. W maju 1967 roku planował uroczyste spotkanie członków BIM-BOMu.
Termin uległ przyspieszeniu. Spotkali się 12 stycznia, nie w Gdańsku, ale w Katowicach- na cmentarzu, gdzie pochowano Zbyszka.
Pogrzeby odbyły się dwa… Zbyszek był osobą bardzo wierzącą. Rodzina chciała uroczystości katolickich, władzy to nie pasowało..
Rozmowy w tej sprawie prowadziła Ewa Cybulska, matka aktora. Adwokatowi Antoniemu Cybulskiemu, bratu Zbyszka, grożono usunięciem z adwokatury , jeżeli nie zgodzi się na pogrzeb świecki. Ostatecznie dzięki mediacji biskupa katowickiego Herberta Bednorza doszło do kompromisu i odbyły się dwie ceremonie, religijna i świecka.
Trumnę z kaplicy cmentarnej przy ulicy Francuskiej przewieziono do wypełnionej po brzegi katowickiej katedry Chrystusa Króla, gdzie odbyły się uroczystości żałobne. Mszę i modlitwy żałobne celebrował ks. proboszcz Rudolf Adamczyk, homilię głosił biskup Herbert Bednorz
W telewizji pokazano jedynie ceremonie świeckie. Trumnę na cmentarz nieśli aktorzy.
( opis pogrzebu znalazłam w „Gościu Niedzielnym” 1/2017 w artykule Edwarda Kabiesza. Wspomniana tam też jest wydana w 2016 roku książka Doroty Karaś”Cybulski. Podwójne salto” – chyba warto przeczytać )
P.S.znalazłam bardzo ciekawe wspomnienia o Zbyszku, spisane przez Marię Zawała, na łamach Głosu Wielkopolski. Są to wspomnienia jego przyjaciela Alfreda Andrysa. Naprawdę warte przeczytania. Tu link :
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/490998,smierc-cybulskiego-wspomina-jego-przyjaciel-alfred-andrys,1,id,t,sa.html
I jeszcze jeden ciekawy artykuł:
W 2017r w Dzienniku Bałtyckim ukazało się opracowanie wspomnień o Zbyszku. Jest tego dość dużo, ale bardzo ciekawe. Dlatego cytuję, by mi gdzieś nie zaginęły:
„
Bez ubrania zapamiętała go dawna sąsiadka z ulicy Straganiarskiej w Gdańsku, gdzie pomieszkiwał od 1959 roku opowiadała: – Kiedyś wracam z pracy, wchodzę na schody, a tu drzwi się otwierają i staje w nich Zbyszek – zupełnie nagi, a nawet bardziej niż nagi, bo bez okularów. Spytał mnie, mrużąc oczy: Która godzina?
Poeta Jerzy Afanasjew pisał o nim, że chodził „w płaszczu bez guzików, opatulony, jedną ręką przytrzymywał poły i latał po ulicy. Taka była moda, aby gdzieś się śpieszyć, trzymać się za poły i biegać”. Biegał tak po Sopocie, który we wspomnieniach Afanasjewa wyglądał wtedy jak „uzdrowisko dla karcianych królów. Dziwaczna architektura. Nie zdziwiłby się Czytelnik, gdyby zobaczył tu na ulicy szachowego konia ciągnącego powóz zbiedniałej arystokratki”.
*
W Sopocie, razem z Kobielą, wynajmowali mały pokój na ulicy Świerczewskiego (dziś Andersa 11). Stąd, pięć lat później, wyruszyli na plan „Popiołu i diamentu”.
„Zresztą oni, zdaje się, pomimo że mieszkali razem, odnajmowali sobie co miesiąc to mieszkanie nawzajem i jeden od drugiego zdzierał przy tym strasznie”
- pisze Afanasjew w „Sezonie kolorowych chmur”. ” Aby tam wejść trzeba było dzwonić po kilkanaście razy, beczeć, porykiwać pod oknami, nim otworzono balkon i zawołano oczekującego pacjenta”
Mieszkali tu sześć lat. Od 1953 roku. Na trzecim piętrze kamienicy z 1897 roku. Pokój miał ok. 40 m, balkon, łazienkę i malutki buduarek z widokiem na morze. Mebli właściwie nie potrzebowali, żyrandol zrobili sobie z trzech brzozowych patyków. Nad drzwiami wisiały szpady i ochronny hełm szermierczy. Spali na materacach. Niespokojne dusze, wracały nad ranem albo biesiadowały po nocy. Wiecznie głodni. Życia i kartofli.
Ze strawą duchową jakoś dawali radę, gorzej z tym drugim… Dlatego często zaglądali do garnków sąsiadkom albo gotowali zupę na nożyczkach. Pod ich balkonem porykiwało nad ranem mnóstwo znanych osób. Gościł w tym zagraconym pokoiku Sławomir Mrożek, Roman Polański, Janusz Morgenstern. Scenariusze do kolejnych programów prowadzonego przez nich kultowego teatrzyku studenckiego Bim – Bom powstawały właśnie na Świerczewskiego. Wysiadywali tu Jacek Fedorowicz, Wowo Bielicki, Afanasjew. Tu rodziły się ich pomysły.
*
Na Winieckiego w Sopocie, w starym domu obrośniętym różami mieszkała jego ciotka – Anna Suchodolska. Zbyszek był synem jej kuzynki. Dużo od niej starszej. Ojcowie obu pań byli przyrodnimi braćmi. Między Zbyszkiem a jego ciotką zaledwie dziesięć lat różnicy.
Kiedyś zaciągnęła go do kościoła. Żeby się wyspowiadał. Przed ślubem. Poszła do księdza i wytłumaczyła mu, że niejaki Zbyszek Cybulski będzie niebawem się żenił i, że zanim to zrobi, musi wyklepać wszystko, co wcześniej nagrzeszył. Ksiądz kazał przyjść w południe. Zbyszek poprosił Annę, by czekała nań w kościele. No to była. Punktualnie. Biły dzwony.
Czeka, czeka, a Zbyszka nie ma! W pewnym momencie usłyszała straszny hałas. Przez otwarte drzwi kościoła zobaczyła jak podjechał na motorze. Po chwili wszedł do środka z potworną ilością rzeczy w rękach: kurtką, torbą, Bóg wie, czym jeszcze. I z tym całym sprzętem, dalej ładować się do konfesjonału! Ale duszę udało się ciotce uratować.
Przychodził do niej na zwierzenia. Kiedy chorował, szukał u niej opieki. Wpadał taki biedny, potulny, na owsiankę i kaszkę mannę. Prosił, żeby pójść z nim do dentysty. Z piwnicy tego domu ukradli mu motor.
Do cioci na kaszkę, z kumplami z teatru do sopockiej paszteciarni. Paszteciarnię prowadził pan, którego nazywali Klopsik. Specjalnością baru były klopsy dalekomorskie, z mielonej ryby, ponoć grzechu warte…
Na jednym ze zdjęć Cybulski z Kaliną Jędrusik i jej przyjaciółką Kicią Migulanką stoją na sopockim molo. Cybulski w długim jasnym prochowcu. Bez okularów.
*
Według Andrzeja Cybulskiego, szefa gdańskiego klubu Żak z tamtego czasu (zbieżność nazwisk przypadkowa), barwność Cybulskiego prowokowała do ciągłego poetyzowania jego postaci („Cześć starenia” Marioli Pryzwan). W Żaku, który był dla Cybulskiego drugim domem dorobili mu taki poetycki życiorys: „Urodził się w dżinsach i kufajce. Matka zobaczywszy dziecię, powiedziała: – Mój Boże, on chyba będzie inny. – Prorocze słowa. Latem chodził po polach wśród łopuchu i śmiał się he he he. A kobiety żegnały się i mówiły: Znowu jakieś Turki albo Szwedy, bo i armaty mają. – Pastuszkowie jego wzorem zaczęli się ubierać w dżinsy i kufajki. Potem przyszła wojna. Pastuszkowie poszli na front, potem jedni dostali się na zachód i tam zanieśli modę na dżinsy, a inni poszli na wschód, gdzie zanieśli kufajki. Ale on był pierwszy”.
*
Klub Żak. Spędził tu całą swoją gdańską młodość. Do złotej księgi wpisał: „Zawsze wychodziłem z tego klubu , żeby już nigdy nie wrócić i wracałem, po to, by pozostać na zawsze – dziękuję”. Do dziś działa tu założony DKF jego imienia. „…ten sam” – pisze Andrzej Cybulski – „w którym z nim właśnie po kilka razy oglądaliśmy „Cud w Mediolanie”.
Wybrzeże było dlań szczęśliwe. W jednym z wywiadów po „Popiele i diamencie” oświadczył: Jestem z Gdańska. Jestem sercem i duszą związany z tym środowiskiem” (Mariola Pryzwan: „Cybulski o sobie”). Zawsze powtarzał, że to tu, w tym mieście przeżył swój najpiękniejszy czas. Choć przecież nażyć się nie zdążył. W teatrze Wybrzeże miał największe sukcesy teatralne. Rola narkomana Johnny’ego w „Kapeluszu pełnym deszczu” (1959) należy do najgłośniejszych. To tu, co wiele razy podkreślał, ukształtowała się jego aktorska osobowość.
W Gdańsku w listopadzie 1954 roku odbyła się premiera programu „Zero” studenckiego teatrzyku Bim – Bom. „Bim – Bom był wszystkim – pisał po latach do Jerzego Afanasjewa – I matką, i bratem, i naszym nauczycielem. Był naszym chlebem. Czy był teatrem, czy zabawą, snem, czy książką – nie wiem. Był wszystkim. Gdybym umierał, co brzmi pompatycznie, ale wierz mi, wszystkie moje filmy, sztuki, „Kapelusze pełne deszczu”, to wszystko nic – myślałbym o naszym teatrze. Przez „Bim – Bom” zbliżyłem się do człowieka. Do swego zawodu. Jak było w zespole? To nie był klasztor. Mieliśmy wzloty i upadki, ale tam właśnie, w naszym teatrze kiełkował zalążek miłości do człowieka. Tu się leczyło każde urodzone dziecko, anginę, dobrą sztukę, podarte buty, niedostateczną ocenę z fizyki”…
Jest lato. 1959 rok. Cybulski wprowadza się do małego mieszkania na Straganiarskiej 37 w Gdańsku. Dawna sąsiadka wspominała, że mieszkał tu jak stary kawaler.
Po jego wyjeździe z Wybrzeża przejął te dziuplę reżyser Jerzy Karwowski, znali się z Bim – Bomu, planował nawet, by zrobić tu muzeum pamięci Zbyszka. A co pan będzie w nim wystawiać?! – śmiali się sąsiedzi – Stół, krzesło i pół litra?
Ze wspomnień Jerzego Karwowskiego: To mieszkanko na Straganiarskiej to była maleńka pieczarka, kurnik, 22 metry! Ale urządzałem tu przyjęcia, na które przychodziło po kilkanaście osób, siedzieli, jak kury na drabinie… Muzeum pamięci Zbyszka? To byłoby niemożliwe. Za małe pomieszczenie! No i jakie niby miałoby mieć eksponaty? Odwiedzający wyciągaliby pewnie sznurowadła z jego butów… Jego słynne dżinsy? Wszyscy takie nosiliśmy. Wkładało się je jak obrączkę na palec… Zbyszek to był straszny bałaganiarz! Przychodził czasem do mnie. Pożyczał koszulę. Później oddawał, oczywiście niewypraną… Wiedział, że nic nie powiem i sam wypiorę. Wszystko mu wybaczaliśmy. Strasznie go zepsuliśmy…
Przez te wszystkie lata, gdy Cybulski tu mieszkał, na schodach wciąż wystawały jakieś siuśmajtki, panienki, nastolatki. I tak czekały na niego. Godzinami. A pod drzwiami codziennie znajdował dziesiątki kwiatów, takich z ogrodu, z łąki, z pola… Te bukiety sięgały do połowy drzwi! Prosił sąsiadki, by je sobie zabrały, bo przecież nawet wazonu nie miał…
Ze wspomnień Tadeusza Chrzanowskiego – kolegi Zbyszka z „Bim Bomu”: – Byłem pracownikiem przedsiębiorstwa, które restaurowało wtedy Bramę Straganiarską. Pamiętam też ową malutką kawalerkę, którą Zbyszek dostał z Wydziału Kultury. Łóżko – barłóg. Nic poza tym. Nie przywiązywał wagi do mieszkania. Cały czas na walizkach… Ale odwiedzałem go nie raz. Przychodziło tam wielu aktorów z Bim – Bomu. I tam urodziło się wiele doskonałych pomysłów…
Ze wspomnień aktora Stanisława Michalskiego:
- Przychodzę kiedyś do niego. Pukam. Nikt nie otwiera. – Zbyszek! – wołam go z dołu. – Zbyszek! Po chwili pojawia się w oknie. Potwornie zaspany. – Poczekaj trochę – bełkocze. – Ja tylko szybko się prześpię i zaraz cię wpuszczę… Zbyszek miał też tzw. obszukanko. Taki odruch, czy siedział, czy stał, jakby stale czegoś szukał. Rozmawiając wciąż oglądał się za siebie, okręcał dookoła, wkładał do kieszeni ręce w poszukiwaniu… sam nie wiedział czego. Kiedyś we Wrocławiu śpieszyliśmy się na pociąg do Gdańska. Czekaliśmy na Zbyszka niecierpliwie. Jego rzeczy leżały na łóżku. Wyciągnąłem z kieszeni garść starych biletów, papierków, szpargałów i rozłożyłem obok jego torby. Chciałem zobaczyć, zdąży czy nie zdąży. Wpada po chwili, chwyta swój bagaż i wtedy zobaczył te papierki. I już koniec. Nie ma pociągu. Każdą karteczkę, papierek po papierku musiał dokładnie sprawdzić, by pochopnie nie wyrzucić.
- Nie miał poczucia czasu – mówi Krystyna Łubieńska. – Często szukałam go. Bo za 15 minut spektakl, a jego nie ma! Przyjdzie, nie przyjdzie? – denerwowaliśmy się. Ale, choć na ostatnią chwilę, zawsze się pojawiał. Kiedyś we trójkę: ja, Kalina Jędrusik i Zbyszek mieliśmy występ w Gdyni. Pojechaliśmy razem. A tu na ul. 10 lutego Zbyszek spotyka kogoś i już słyszę to jego: Cześć Starenia! W sekundę rozpływa się w tłumie. – Zbyszek! – krzyczę. – Przecież się spóźnimy! A on: Zaraz przyjdę! Zdążę! Kalina Jędrusik zrozpaczona. Czekamy roztrzęsione. Wpadał zawsze na ostatnią minutę. Niektórych ten jego sposób bycia denerwował. Mnie to odpowiadało. Wciąż coś zmieniał na scenie: ustawienia, sytuacje, słowa. Nie trzymał się ni czasu, ni miejsca. Powtarzalność straszliwie go męczyła. I w życiu i w teatrze. Miał sto kluczy. I do roli, i do mieszkania.
Aktor Władysław Kowalski poznał Cybulskiego …na scenie, gdy grali „Kapelusz pełen deszczu”.
- To było nagłe zastępstwo za innego aktora. Zagrałem jednego z trójki narkomanów, którzy nawiedzali Johna (Zbyszek Cybulski). W rolę wprowadzał mnie Zdzisław Maklakiewicz, bo Wajda był akurat za granicą. Cybulski… Był dla nas wszystkich, młodych studentów, bóstwem, objawieniem, guru. I ja nagle mam z nim grać! Ale nie zdążyliśmy się poznać wcześniej, bo on na to przedstawienie do Gdańska jechał prosto z festiwalu młodzieży, z Wiednia. Do tego spóźnił się samolot, i tuż przed spektaklem Hübner otrzymał wiadomość, że Zbyszek pojawi się w Gdańsku godzinę później… W teatrze, który mieścił się wtedy w budynku opery, czekało na Cybulskiego tysiąc osób. Zbyszek wpadł do teatru, zmienił tylko koszulę i z biegu zaczął grać. Wreszcie nasza wspólna scena, gdy spotykamy się po dwóch stronach siatki. Byłem przerażony! Gdy mnie zobaczył, zatkało go, przerwał tekst, bo coś mu się nie zgadzało… Przecież nie zdążyli mu powiedzieć, że ktoś inny, czyli ja, gra tę rolę, w zastępstwie. I Zbyszek, nieco zaskoczony, jakby sprywatniał, po swojemu prychnął ze śmiechu ze dwa razy… Potem, już w kulisach potargał mnie za włosy, jak to się robi dzieciom – taki miał zwyczaj – i powiedział: Fajnie, fajnie… Bardzo się polubiliśmy.
- Żył poza czasem -mówi Krystyna Łubieńska. – Czas szedł zawsze obok niego. Aż go w końcu dopadł. I to też wtedy, gdy się spieszył. Też w biegu.
Jechali na festiwal teatralny do Krakowa. Pociąg rusza, a Cybulski nagle wysiada, żeby jeszcze kupić papierosy. – Z Mirką Dubrawską krzyczałyśmy jak opętane, gdy wskakiwał do pędzącego pociągu. Ciągnęłyśmy go za ręce, nas ciągnęli koledzy. Dziś jeszcze słyszę to łup, łup, te jego zahaczające o stopnie wagonu nogi… On zadowolony, tylko się otrzepał: „Jestem! I papierosy są!”. Widzę go wciąż na Boh. Monte Cassino idącego do teatru. Jak mówi: Wiesz, Starenia, zaraz przyjdę, za chwilę, za moment, daj mi minutę… I mój jęk rozpaczy: Zbyszek, błagam! Tylko się nie spóźnij. I nie spóźniał się. Wchodził na scenę prosto z ulicy. I zaczynał grać, jak stał. W kurtce, w marynarce, w koszuli… I był świetny!
Ryszard Moskaluk dobrze pamięta pracę przy kultowym przedstawieniu „Jonasz i błazen” z 1958 roku w Teatrze Kameralnym w Sopocie. Reżyserowali Cybulski i Kobiela. Ale Zbyszek dlań to też wspomnienia szkoły aktorskiej w Krakowie, gdzie razem studiowali:
- To były czasy, gdy Zbyszek, student szkoły teatralnej miał kłopoty z wymawianiem „ą”. Nie mówił ani „ą”, ani „om”. Po prostu nie wymawiał tych końcówek. Pamiętam „epitafium” ze szkolnej gazetki: „Cyb. Zbysz. Chłop dobry. Dykcja gorsza. Swym „ą” nas nie raz bawi, a chcąc „ł” wymówić dźwięcznie śmiertelnie się zadławił”. Z kresowym „ł” rzeczywiście miał kłopoty, a profesorowie takiej wymowy wymagali. Po szkole, wraz z Kaliną Jędrusik, Leszkiem Herdegenem trafił do teatru Wybrzeże, ja – do teatru w Kielcach. Z Cybulskim spotkaliśmy się pięć lat po dyplomie, w sopockim Spatifie. Był już po „Popiele i diamiencie”, był gwiazdą. Zapytał, czy nie dołączyłbym do gdańskiego zespołu. Przystałem na to z radością. Polecił mnie dyrektorowi Antoniemu Biliczakowi, a ten przyjął mnie z miejsca. Ufał Cybulskiemu jak nikomu. Był 1958 rok.
Zbyszek to też wspólne podróże pociągiem: - Jest sobota, razem mamy jechać do Katowic, do domu – pamięta Moskaluk. – Przychodzę po niego. Pociąg odchodzi o 14.30. Prosi, bym CHWILKĘ poczekał. No to czekam. I czekam. I czekam. On coś pisze na maszynie. Widzę, że już nie zdążymy. No to może o 17,20? Dobra. Skończyło się na tym, że wyjechaliśmy o 19.50. A i tak na ostatnią chwilę wpadliśmy na peron, wsiedliśmy do nie tego co trzeba wagonu i dojechaliśmy miast do Katowic, do Oświęcimia.
- Pewna wspólna podróż Cybulskiego i Kobieli przeszła już do legendy. Byli już wtedy sławni. Któregoś dnia ktoś im zaproponował spotkanie z publicznością w Poznaniu, za które mieli dostać każdy po 3 tysiące złotych, snuje opowieść Ryszard Moskaluk. – Umówili się, że Kobiela wsiądzie do pociągu w Sopocie, gdzie mieszkał, Zbyszek – w Gdańsku. Pociąg dojeżdża do Gdańska, Kobiela wygląda przez okno, ale Cybulskiego na peronie nie ma. Wbiegł na peronowe schody, gdy pociąg już ruszył. – Biorę taksówkę! – krzyknął spóźnialski i rozpłynął się we mgle. W Tczewie to samo. Pociąg rusza, Cybulski na schodach. – Biorę taksówkę! – usłyszał tylko Kobiela. W Gnieźnie było identycznie. W końcu dojechał już tą taksówką do samego Poznania. Za te trzy tysiące złotych, które pojechał zarobić.
- Są ludzie, którzy mają w sobie pośpiech – powiedział przed laty wspominając pracę z Cybulskim przy „Jonaszu i błaźnie” aktor Bohdan Wróblewski. – Zbyszek miał ten pośpiech w sobie zakodowany. Taka funkcja organizmu. Czas go gonił, bo też strasznie dużo w życiu robił. Film, teatr, Bim – Bom. Pamiętam to jego wskakiwanie na ostatnią chwilę do kolejki SKM, gdy jechaliśmy do Gdyni z Sopotu… Ale to nie były żadne gwiazdorskie popisy! Ten pośpiech po prostu był w nim.
Jest rok 1960. Sierpień. Cybulski bierze ślub z Elżbietą Chwalibóg.
Jerzy Afanasjew, umieścił w książce „Sezon kolorowych chmur” „SZPISZ POTRAFF WESSELLNYCH podanych u ppppppppp Zbyszkostwa Cybulskich”: „Jedliśmy. Karp po cybulskiemu, oksenszfanc, orszada weselna, dziennikarskie języki z rusztu, komary jak komary, plumpuding z aktorów, sarnina w miodzie, suflety w grzybach, peruka Osterwy, cebulka, goryle łapy faszerowane mrówczymi jajami, twardzioszek Kobiela, kawalkada cielęca z wąsami, końska noga ze śliwkami potrawa mamusi, śmierdziuch płachetka, percheron z pigwami, ondulowana główka kapusty i kartkę z napisem: tu był niegdyś tort/Sachera ą la Pichinger/pożarłem go niestety/nie módlcie się za jego zdrowie”…
Na tym weselu, które odbyło się na Kaszubach był aktor Ryszard Ronczewski.
- Byłem tam, bo się przyjaźniliśmy. Tego dnia też, jak Zbyszek i Ela, i ja brałem ślub, ale to nie było nasze weselisko, nasze czekało w Bukowinie Tatrzańskiej. Spóźniłem się na tę ucztę do Cybulskich. Świnia, którą miałem wręczyć parze młodej na małżeńskie szczęście, zwiała. Towarzystwo ucztowało, a ja ganiałem za świnią po wsi. Za mną ganiał Kaszub, który mi zwierzę wypożyczył. Wołał: Oddaj mi moja swynia! Rzuciłem się na nią, gdy chciała odpocząć, bo się zasapała. Kaszub zabrał świnię, ja poszedłem do knajpy.A tam towarzystwo było nieźle podochocone. Dostałem na wstępie duży kawał kiełbachy, wiejskiej, prawdziwej, czosnkowej i pajdę chleba. Potem był żurek.
Aktorka Zofia Czerwińska w książce „Cześć starenia”: „Niesamowity to był ślub, korowód szedł przez całą ulice Boh. Monte Cassino, wesele zaś odbywało się w Chmielnie. Podarowałam im nocnik z karteczką: Gdybyś się Zbyszku zesrał ze szczęścia”. (…) Ale Zbyszek, który miał ogromne poczucie humoru, jakoś to przyjął bez entuzjazmu… (…)
Zofia Czerwińska: „Ślub był niezwyczajny i niezwyczajny był pogrzeb. Ławica ludzi, która wypełniała ulice Katowic od ściany domów po jednej stronie do ściany domów po drugiej. Nie było tak, że stał szpaler i patrzył jak idzie kondukt. Był tylko kondukt”.
Sopocki Spatif tego dnia tonie w wódce i łzach.
8 stycznia 1967 roku to był piekielnie mroźny dzień. O śmierci Cybulskiego Jerzy Karwowski dowiaduje się właśnie w mieszkaniu na Straganiarskiej.
- Byłem zdruzgotany i chciałem być sam – wspominał. – Pojechałem na molo, do Sopotu. I tam tak zmarzłem, że przyjechałem do domu z potworną temperaturą! Położyłem się spać i męczyły mnie jakieś straszne halucynacje. Gdy budziłem się, widziałem Zbyszka siedzącego na moim łóżku. Później znów, stał na środku pokoju i patrzył na mnie…