Piewca gdańskich pejzaży
Jakiś czas temu pisałam o człowieku, dzięki któremu w naszym mieście powstało Muzeum Miejskie. O zapaleńcu z Wrocławia, uważanym przez co niektórych za dziwaka, który chciał ocalić odchodzący Gdańsk. Był to okres kiedy burmistrz Leopold von Winter brukował ulice, kładł kanalizację, doprowadzał bieżącą wodę, a co za tym wszystkim idzie rozbierał przedproża…
o tym tutaj :
Jednym z pomocników, przyjaciół Rudolfa Freitaga był człowiek , którego rocznica urodzin przypada właśnie dzisiaj. Urodził się dnia 23.12.1834r w gdańskiej rodzinie rzeźnika, ale swoje życie poświęcił zupełnie czemu innemu. Nie przejął zawodu swojego ojca. Miał zupełnie inne talenty.
Pozostał piewcą gdańskich pejzaży.
Na gdańskich Stogach znajduje się ulica nosząca imię Wilhelma Stryjewskiego.
Czy chodzi o tę samą osobę ? Czy nadający ulicy miano urzędnicy mieli na myśli Wilhelma Augusta Stryowskiego ?
Parę lat temu padło to pytanie, na spotkaniu poświęconym osobie tego znakomitego gdańskiego pejzażysty. Odbyło się ono w Bibliotece Społecznej na Stogach. Tu pozdrawiam serdecznie twórcę tejże biblioteki, mojego dawnego kolegę z pracy Jana Urbanika ( właściwie w dużej mierze dzięki niemu zostałam gdańską przewodniczką)
Z tego spotkania powstała na iBedekerze relacja:
http://ibedeker.pl/relacje/stryowski-czy-stryjewski-czyli-przechrzczony-gdanski-malarz/
którą pozwalam sobie tu zacytować :
Stryowski czy Stryjewski, czyli przechrzczony gdański malarz
Na zaproszenie twórców biblioteki społecznej na Stogach, w jej progach pojawiła się Maria Marta Góralska, emerytowana kustosz Muzeum Narodowego w Gdańsku. Miała opowiedzieć o patronie głównej ulicy na Stogach, którym według gdańskich urzędników jest tajemniczy Wilhelm Stryjewski. Kim był ów pan trudno orzec, wiadomo natomiast, że sztandarowym gdańskim malarzem, tworzącym na przełomie XIX i XX wieku, był Wilhelm Stryowski i jemu właśnie pani kustosz poświęciła swoją opowieść…
Urodził się na gdańskim Zaroślaku, w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia 1834 r., jako piąte dziecko bogatego rzeźnika i jego żony Julien Franz. Jego ojciec był właścicielem trzech działek, na których ulokowana została jatka, sklep mięsny i dwa domy. Matka pochodziła z rodziny utrzymującej się z manufaktury produkującej produkty pasmanteryjne, w tym ozdobne pasy do kontuszy szlachty polskiej.
Młody Wilhelm, pozostawiony w licznej rodzinie sam sobie, wyróżniał się niespotykaną umiejętnością obserwacji otaczającego go świata i dokumentowania go za pomocą ołówka. Wykonywał ogromne ilości szkiców, a portretem babki Stryowskiej, zwrócił uwagę swojego wuja – Carla Davida Franza, znanego portrecisty i brata matki.
Wuj, wyczuwszy u siostrzeńca talent, w 1848 roku postanowił zająć się jego artystyczną edukacją i przyjął go jako swojego pracownika do pracowni, która znajdowała się na rogu ul. Garncarskiej i Targ Drzewny. Tutaj, przez dwa lata Wilhelm nabywał umiejętności właściwego posługiwania się pędzlem i farbami, poznawał tajniki technik malarskich oraz tworzenia pigmentów i gruntowania płótna na blejtramach. Kiedy miał szesnaście lat, wuj zaprotegował go u Johanna Carla Schulza, dyrektora Szkoły Sztuk Pięknych
(o którym pisałam kiedyś tutaj :
https://www.google.com/search?client=firefox-b-d&q=eczerwinska+obro%C5%84ca+dawnego+gda%C5%84ska )
i przyszły malarz rozpoczął studia nad rysunkiem architektonicznym i perspektywą. Jednocześnie wykonał w tym czasie swój pierwszy obraz olejny, stanowiący ilustrację do bajki. Niepozorny obrazek stał się momentem przełomowym w karierze Wilhelma, ponieważ na jego wartość artystyczną zwrócił uwagę znany gdański malarz Robert Reinick , który zasugerował Stryowskiemu kontynuację nauki za granicą. Stało się to możliwe dzięki stypendium otrzymanemu przez Gdańskie Towarzystwo Pokoju. W 1852 roku przyszły malarz wyjechał z rodzinnego miasta do Düsseldorfu…
Tutaj uczył się zasad konserwatywnego malarstwa, opartego cechach renesansu, ale nie należał do najpilniejszych studentów. Nie odpowiadały mu skostniałe metody nauczania, próbował być samodzielny, czym naraził się władzom uczelni i groziła mu utrata stypendium. Ostatecznie jednak ówczesny dyrektor Akademii Sztuk Pięknych – Friedrich Wilhelm von Schadow poznał się na talencie młodego Gdańszczanina* i dał mu szanse na dokończenie studiów. Tym razem, przestraszony Wilhelm zabrał się do solidnej pracy, a jej efektem było nie tylko ukończenie uczelni, ale również zdobycie pierwszej nagrody na wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuki w Düsseldorfie. Obraz „Praczki na wietrze” („Praczki zaskoczone przez burzę”), oparty na szkicach wykonanych w okolicach bastionu św. Gertrudy w Gdańsku, zdobył uznanie nie tylko komisji, ale również księcia Salm-Dyck, który nie tylko kupił dzieło, ale również ufundował Stryowskiemu artystyczna podróż po Europie. Nie poddając się modzie na „bywanie” na południu, młody malarz zwiedzał północną Europę – Holandię i dzisiejszą Belgię, zajrzał też do Paryża. Chłonął wszelkie widoki, ale największe wrażenie zrobił na nim spływ tratw wzdłuż Renu. Ten obrazek miał mieć w przyszłości wpływ na jego twórczość.
Powrót do Gdańska
Stryowski wróciwszy do Gdańska, postanowił założyć własną pracownię, ale nie było to łatwe zadanie. Na krótko ulokował się w ruinach klasztoru św. Brygidy, a wtedy z pomocą przyszedł mu rzeźbiarz Rudolf Freitag, zapraszając go do wspólnego użytkowania pracowni w ruinach klasztoru pofranciszkańskiego. W ten sposób pod jednym dachem znalazł się przyjaciel Johanna Carla Schulza (Freitag) i jego uczeń (Stryowski) – obaj zafascynowani kolekcjonerstwem odchodzących do przeszłości przedmiotów użytku codziennego. Za ich sprawą klasztorne magazyny zaczęły się wypełniać kratami, klamkami, naczyniami, kołatkami, meblami i wszystkim, co po latach stanowiło podwalinę Muzeum Miejskiego.
Wilhelm, mający w pamięci obrazki znad Renu, zaczął pojawiać się na Przeróbce, gdzie godzinami obserwował życie flisaków i zapisywał swoje spostrzeżenia w postaci rysunków. Urzekł go folklor flisaków – interesowało go jak się ubierają, co jedzą, jak wypoczywają i na czym polegała ich praca. Efektem tych obserwacji stał się cykl obrazów, stworzonych na przełomie 1859 i 1860 roku, poświęconych flisakom właśnie. Fascynacja malarza flisakami trwała nieprzerwanie niemal do śmierci, a wszystkie jego obrazy sprzedawały się znakomicie.
Kiedy w 1867 r. Stryowski musiał opuścić pracownię w klasztorze, na krótki czas ulokował się w kamienicy zwanej Adam i Ewa, później w browarze przy ul. Korzennej, aż wreszcie znalazł swoje miejsce przy ul. Ogarnej. W tym czasie pochłaniało go obserwowanie życia miasta, ze szczególnym akcentem położonym na zabawy dziecięce. Powstała ogromna kolekcja obrazów dokumentujących toczące się wokół niego życie, niestety losy Europy sprawiły, że do dzisiejszych czasów zachowało się bardzo niewiele z nich.
Po śmierci ( w 1873 r.) Johanna Carla Schulza, Wilhelm Stryowski otrzymał propozycję objęcia stanowiska wykładowcy w Szkole Sztuk Pięknych i Rzemiosła Artystycznego, w gmachu klasztoru przy ul. Rzeźnickiej. Rozpoczął więc karierę nauczyciela, co z czasem miało mieć wpływ na jego życie osobiste…
Gdańszczanin – Wilhelm Stryowski (Stryjewski)
Sława malarza znad Wisły rozprzestrzeniała się bardzo szybko. Po jego obrazy przyjeżdżali Niemcy, Anglicy, Węgrzy, znany był Francuzom i Włochom. Jego polskie nazwisko nie szło jednak w parze z przynależnością narodową, czego szowinistyczni Polacy nie mogli zrozumieć. W jego domu panowała polska gościnność, ale mówiło się po niemiecku, a sam artysta czuł się po prostu Gdańszczaninem* i Polakiem być nie chciał.
Stryowski słynął z posiadania bogatej kolekcji mebli, obrazów, szaf gdańskich i przedmiotów codziennego użytku. To właśnie sprawiło, że w 1878 r. gościł w swoich progach mistrza Matejkę, który zbierał rekwizyty do malowania Bitwy pod Grunwaldem i na to konto, wyjechał z Gdańska z pożyczonym od Wilhelma siodłem końskim. Siodło, jak na ironię, było barokowe, a więc nijak nie pasujące do średniowiecznej bitwy. Najpewniej jednak bardzo przypadło do gustu krakowskiemu malarzowi, bo mimo wielu admonicji, nigdy go Stryowskiemu nie oddał. Dzisiaj siodło zdobi zbiory Domu Matejki w Krakowie…
W 1879 r. Stryowski ożenił się ze swoją uczennicą, Klarą Bädeker, bratanicą Carla. Zlikwidował swoją pracownię i zamieszkał z żoną w starej plebanii na Oruni, wykorzystując do urządzenia mieszkania piękne elementy swojej kolekcji. Młodziutka żona okazała się wspaniałą towarzyszką życia, a państwo Stryowscy prowadzili niezwykle bogate życie towarzyskie. Owocem ich miłości była córka, której dano na imię Ewa.
Rok po ślubie Stryowski otrzymał stanowisko konserwatora zbiorów Muzeum Miejskiego, a od roku 1885, przez dwanaście lat, pełnił funkcję kustosza generalnego muzeum.
Wilhelm Stryowski był szalenie szanowany przez swoich uczniów i notabli miasta, pełnił zaszczytne funkcje i budził ogólny podziw. Do czasu jednak. Przyszedł moment, kiedy uczniowie zaczęli krytykować jego twórczość za nadmierny konserwatyzm i odsunęli się od niego. Stryowski popadał w osamotnienie i gorycz, a utrata stanowiska kustosza generalnego potęgowała jego rozżalenie.
Za namową żony w 1914 roku opuścili Gdańsk i udali się do Berlina, żeby ostatecznie osiąść w majątku rodziny Bädekerów. Tutaj, na wiadomość o wybuchu wojny artysta dostał udaru mózgu i pozostał częściowo sparaliżowany aż do śmierci, która nadeszła 3 lutego 1917 r. Na życzenie malarza, został pochowany w rodzinnym Gdańsku, na cmentarzu Salwator, w pobliżu miejsca, gdzie wiódł szczęśliwy żywot ze swoją ukochaną żoną.
Nagrobek malarza nie istnieje, na działkach jego ojca na Zaroślaku stanęły wieżowce, a on sam nie ma w swoim ukochanym mieście tablicy pamiątkowej, ani ulicy. Bo trudno mówić, że główna ulica Stogów, nazwana imieniem Wilhelma Stryjewskiego, jemu jest dedykowana…
*Gdańszczanin pisany wielka literą, jako narodowość
I jeszcze, o Stryowskim, Kasia Czaykowska:
https://czaykowska.wordpress.com/category/gdanszczanie/wilhelm-august-stryowski/