Wizyta Cara Piotra I, zwanego Wielkim, w Gdańsku.
Piotr I przybył do naszego miasta z początkiem marca 1716 roku , zatrzymując się w oberży Ganskrug, leżącej opodal miejskich fortyfikacji nad Wisłą. 4 marca wjechał do miasta przez bramę pomiędzy bastionami Lwa i Byka, zatrzymując się w domu Pod Nadzieją (Die Hoffnung)u Bramy Wysokiej, na Targu Rakowym. Celem wizyty było zbadanie możliwości wykorzystania portu gdańskiego jako bazy dla floty rosyjskiej do walk ze Szwecją. Zwiedzał arsenał, bibliotekę, więzienia, kościoły , łaźnie. A ponieważ w Gdańsku gościł wtedy również August II i miasto wydawało na cześć ich obu całą masę balów, bankietów i zabaw, brał również w nich udział. Wielkim afektem zapałał do naszego gdańskiego skarbu „Sądu Ostatecznego” autorstwa Memlinga. Prosił, a potem wręcz żądał jego wydania, ale nie udało mu się zastraszyć władz miejskich, które odpowiedziało mu iż ” miasto nie może się zgodzić w żadnym wypadku, zuchwałą bowiem byłoby sprawą sprzedawać lub oddawać rzecz przed trzystu laty kościołowi poświęconą i pozostającą w jego spokojnym władaniu…”
To co nie udało się Piotrowi I w niecałe sto lat później przeprowadził Napoleon, ale o tym już może innym razem.
A wracając do wizyty cara , zwanego Wielkim, to w 2011 roku, Małgorzata K. Nowak , na podstawie „Legend Gdańskich” nieodżałowanego Jerzego Sampa, na stronie Album Polski.pl napisała na ten temat następujące opracowanie. Wprawdzie nie wszystko się w nim zgadza, np miejsce ekspozycji „Sądu Ostatecznego”, który na pewno nie wisiał wtedy w kaplicy św. Rajnolda, ale czyta się sympatycznie 🙂
(pozwalam je sobie skopiować. linki na końcu tego tekstu)
autorka: Małgorzata. K. Nowak
Trwała III wojna północna, kiedy z wizytą do Gdańska podążał car Piotr I – syn Aleksego Romanowa. Wizyty tej podczas trwającej jeszcze wojny gdańszczanie sobie nie życzyli i zaczęto w grodzie plotkować na temat carskich dziwactw. Ten wysoki, silny i energiczny, wykształcony mężczyzna posiadał ogromny temperament i rubaszne usposobienie. Zwykle był wesoły, choć większość jego żartów była dość prymitywna. Spiesząc na spotkanie z gdańszczanami zapragnął spędzić noc u jednego z najbogatszych patrycjuszy. Kupiec ten był właścicielem wioski Sztutowo. Spodobał się carowi piękny dworek z mansardowym dachem i wieżą, z której roztaczał się widok na zatokę. Stąd mógł obserwować i podziwiać własną flotę, która czekała na znak wzywający ją do boju.
Gospodarz domu zaprowadził swojego gościa do obszernej komnaty na piętrze. Tam czekało na niego wygodne łoże i rozgrzany duży piec gdański o bogato zdobionych kaflach oraz rozpalony kominek. Car nie okazał najmniejszego zainteresowania komnatą i postanowił noc spędzić w wieży. Kłopot był w tym, iż pora roku była zimna, a na wieży nie było pieca ani kominka i należało wszystko z komnaty przygotowanej na jego przyjęcie przenieść z piętra na wieżę. Kiedy car zasiadł do kolacji gospodarz nakazał słudze wytoczyć z piwnicy do wieży kilka baryłek czystej, mocnej wódki. Do gęsto porozkładanych na kamiennej posadzce metalowych mis powlewano gorzałkę i zapalono. Po zakończonej sutej kolacji, car udał się na wieżę.
Zdziwienie było ogromne, bo przecież jeszcze niedawno było tu zimno, a teraz i wysprzątane i ogrzane, a na dodatek unosił się osobliwy zapach, a porozlewana wódka, w ogóle mu nie przeszkadzała. Monarcha usnął szybciej niż zazwyczaj. Rano obudził się z bólem głowy i nie miał apetytu. Z obolałą głową wraz z dworakami udał się ze Sztutowa do Gdańska z góry spodziewając się, że nie zostanie entuzjastycznie przyjęty przez włodarzy miasta ani też przez samych mieszkańców. Towarzyszący carowi w podróży książę Dołgoruki poradził Piotrowi, wybrać na rezydencję jeden z licznych zajazdów, jakie znajdowały się przed murami i wałami miasta. I tak rosyjscy goście znaleźli się przed gospodą „Gęsia Karczma” w pobliżu przeprawy przez Martwą Wisłę. Gospoda położona ćwierć mili na północny wschód od tej części Długich Ogrodów, do której przed wiekami przylgnęła nazwa Knipawa. Szyld gospody przedstawiał szarą gęś z szeroko otwartym dziobem. Nazwa ta zaintrygowała cara i na pytanie czy tu podają jedynie gęsinę usłyszał odpowiedź gospodarza, że zwie się Gęsią Karczmą a podaje gościom wiele rozmaitych potraw wedle życzenia. Można tu zjeść mięso z tłustego wieprza i wołu, sarny oraz dzika, barana, zająca, a nawet bobra. Podaje tu również ryby jak: węgorze, świeże łososie, karpie, jesiotry i raki. Dania z drobiu, z których słynie jego kuchnia to kapłony, kury, kaczki, pyszny rosołek z gołębia, pieczoną w owocach kuropatwę, bażanta….
Car nie dawał za wygrane. Wrócił mu apetyt i nalegał na gęsinę. Karczmarz zmieszany rozmową z carem tłumacząc się przygotowaniem posiłku, poprosił starego sługę, by zastąpił go w rozmowie a sam czmychnął do kuchni. Stary sługa stawił się przed carem. Opowiedział o przyczynie, która zaważyła na tym, że w gospodzie, której godło zdobi gęś z rozdziawionym dziobem nie podają dań z tego ptaka.
A było to tak: „ Przed wiekami, gdzie teraz stoi gospoda biegł szlak bursztynowy i wieleset lat temu kupcy przeprawiali się przez Wisłę w tym samym miejscu, co dzisiaj Wy Jaśnie Wielmożny Panie – prawił. – Bezpieczeństwa podróżnych strzegł niegdyś solidny fort z dobrze uzbrojoną załogą. Pewnego razu, gdy Gdańsk oblegany był przez wrogie wojska, zmęczoną wielodobowym czuwaniem drużynę zmorzył sen. Nie wiadomo, jak by się skończyło, gdyby nie czujność gęsiego stada. Ptaki wyczuły obecność nieprzyjaciela. Narobiły tak wielkiego hałasu, że przebudzona załoga zdołała w porę chwycić za broń. – Historia lubi się powtarzać – wtrącił car. – Zupełnie tak, jak w dawnym Rzymie, którego uratowanie przypisano kapitolińskim gęsiom! – Lubi czy też nie lubi się powtarzać – lecz prawdą jest najszczerszą, że tak właśnie było”.
Starzec starał się wytłumaczyć Piotrowi jak tylko potrafił, że cała ta okolica jak i zajazd zwą się Gęsią Karczmą i z wdzięczności dla tych istot pieczonej gęsi nie podają. Przekorny car uparł się i pragnął widzieć na talerzu ten tylko a nie żaden inny gatunek drobiu i basta. Wyprawiono wnet pachołka do sąsiedniej wsi żuławskiej, który niebawem przywiózł dopiero co ubitą tłustą gęś. Car dobrze już podjadł i popił i wezwał do siebie starego sługę. Sługa nie chętnie chciał rozmawiać widząc resztki niedojedzonej gęsi. Ale car nie dawał za wygraną.
„ Powiedz mi zatem starcze, czy jest w Gdańsku rzecz tak bardzo rzadka i cenna, że mogłaby olśnić każdego, kto gościć będzie w moim carskim pałacu?”
Starzec chcąc nie chcąc wskazał na przesławny obraz „Sąd Ostateczny” zdobiący jedną z kaplic Mariackiej fary. Opisał w szczegółach to wielkie dzieło tak, że Jego Cesarska Mość tym razem poczuł apetyt właśnie na ten obraz. Stary sługa począł zniechęcać cara mówiąc, że obraz ten nie jest na sprzedaż to prawdziwa świętość, z którą gdańszczanie nie mogli by się rozstać. …”Chyba, że trafiłaby w ręce samego imperatora Rosji – dodał z naciskiem car”. –„ Do tego nigdy nie dojdzie. – Nie jeden król ostrzył sobie zęby, gotów od gdańszczan wykupić bezcenny obraz za niebotyczną sumę. Byli też tacy, którym marzyło się odebranie klejnotu siłą. Jedni wszakże i drudzy, niepomni na to, iż w prawym skrzydle goreje ogień piekielny, sromotnie się poparzyli i żaden nie śmiał już więcej sięgnąć po to dzieło. Bacz więc, Panie, abyś i ty się nie rozczarował”.
Po słowach starca car oświadczył wszystkim obecnym przy biesiadzie, że wracając z Gdańska do stolicy swojego kraju zatrzyma się w Gęsiej Karczmie, a w carskim powozie będzie „Sąd Ostateczny”, którym ozdobi jedną ze ścian swojego pałacu dodając – „Niech mnie gęś kopnie jak tak się nie stanie!” – Czy może być nie gęś tylko gąsior?- zapytał sługa. – Niech będzie i gąsior, lecz ręczę, iż nie odjadę z Gdańska bez obrazu – powiedział car, zbierając się do drogi. –Trzymam Waszą Wielmożność za słowo – dorzucił na pożegnanie stary”.
Powóz zaprzęgnięty w szóstkę koni ruszył w stronę nadmotławskiego grodu. Jedno co podniecało Władce Rosji to myśl o skarbie z fary Mariackiej, który za wszelką cenę powinien zdobić ściany jego pałacu. Zwiedzając kraje zachodniej Europy otrzymywał od władców drogie prezenty, a jak będzie tu w Gdańsku? Czy będzie mógł wybrać na pamiątkę obraz „Sąd Ostateczny”? Jeszcze tylko czekało go spotkanie z królem Augustem II Mocnym i natychmiast chce znaleźć się w mariackiej farze.
Ceremonia powitania monarchów odbyła się zgodnie z wszelkimi wymogami gościnności i z czcią należną ale jak dobrze było się przyjrzeć, to z największym entuzjazmem witano Augusta II. Zresztą polski król wraz z towarzyszącymi osobami i dworem, zajął najbardziej reprezentacyjne kamienice przy Długim Targu. Władca Rosji miał bowiem problem w znalezieniu rezydencji i przyszło carowi zamieszkać poza murami grodu, niedaleko Targu Rakowego w gospodzie „Nadzieja”. Ostatecznie znalazł gościnę w domu zamożnego farbiarza jedwabiu – menonity von Eikena.
Od pierwszego dnia wizyty Piotrowi I nie sprzyjało szczęście, wręcz prześladował go pech. Miał za złe gdańszczanom, że niezbyt uroczyście wypadła ceremonia powitalna, że nazbyt ciche uznał salwy honorowe z armat oddane na jego cześć, dostojnicy nie dość wytwornie odziani, a dary wręczone mu przez nich wydawały mu się zbyt skromne. I te kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej rezydencji….! Być może car nie przykładał wagi do splendoru i może uszłoby wszystko jego uwagi ale wśród carskiej świty, byli dostojnicy wyczuleni na punkcie dowodów czci oddawanej ich panu. Najbardziej wyczuloną postacią była postać znana z knucia intryg – kniaź Dołgoruki.
Nadeszła niedziela. Piotr I postanowił odwiedzić świątynię Mariacką i jak najszybciej zobaczyć tryptyk przedstawiający Sąd Ostateczny. Wiadomo było, nie robi tego ani z pobożności, bo przecież jest innego wyznania, ani z tego, iż tak nakazywała etykieta dworska, z której i tak sobie niewiele robił. Dobrze wiedział, że trudno będzie zdobyć od gdańszczan ten skarb i uznał wzięcie udziału we mszy za właściwą drogę do celu. Przygotowano honorowe miejsce w rzeźbionym fotelu przypominającym tron. Przed fotelem ustawiono obciągnięty atłasem klęcznik i posadzono rosyjskiego monarchę. Obok na skromniejszym fotelu usiadł burmistrz miasta w wielkiej urzędowej peruce na głowie.
Rozpoczęła się msza. Im dłużej trwała, tym częściej car ziewał. Znudzony, począł rozglądać się, gdzie też ten sławny obraz może być. Chór rozpoczął swoje pieśni i carowi zrobiło się zimno. W kościele było zimniej niż na zewnątrz, a on honorowy gość siedział z gołą głową. Pozazdrościł burmistrzowi peruki, która ochraniała jego łysą głowę. Stwierdził, że jest to niesprawiedliwe, aby carowi było zimno i sięgnął po perukę oniemiałego burmistrza, zakładając ją na własną głowę. Upokorzony burmistrz spojrzał na cara pełnym potępienia wzrokiem, a Piotr I posłał mu sympatyczny uśmiech dając mu do zrozumienia, że uczynił burmistrzowi wielka łaskę. Msza na dobre trwała. Chór nie chciał przestać śpiewać, potem na ambonę wszedł kaznodzieja. Znużony wygłaszanym kazaniem car uciął sobie drzemkę, z której wyrwało go brzęknięcie złotej monety. W świątyni pojawił się duchowny z wielką tacą, na którą wierni rzucali hojnie datki. Burmistrz wyjął złotego dukata i położył na pulpicie klęcznika czekając na odpowiednią chwilę, kiedy będzie mógł położyć pieniądz na tacę. Car, ujrzawszy co robi burmistrz, zrobił to samo ale na pulpit wyłożył nie jeden, a dwa dukaty. To widząc burmistrz dorzucił jeszcze dwie monety i tym samym miał o jedną monetę więcej od cara. Tak długo opróżniali swoje sakwy, aż było w nich pusto. Wyłożone na pulpicie czekały na duchownego z tacą. Okazało się, że w sakwie o dwie sztuki więcej miał burmistrz. Car również i to uznał za niesprawiedliwe. Kiedy pojawił się duchowny z tacą podsuwając pod nos carowi, burmistrz rzucił wszystkie monety pierwszy. Car spokojnie sięgnął po jedną i położył na tacy, a resztę schował do sakwy.
Po zakończonej mszy car zwrócił się do burmistrza, którego mina wskazywała wielkie niezadowolenie.
„ Wygraliście, panie burmistrzu, jednakże dzięki mojej przegranej nie stała mi się krzywda. Dziękuję! „
Po czym kazał prowadzić się do kaplicy Świętego Rajnolda, aby pokazano mu cudowny skarb bazyliki Mariackiej. Zobaczył i oniemiał z zachwytu. Już nie myślał prawie o niczym innym, tylko jak wydostać ten najcenniejszy i największy klejnot miasta.
Car jeszcze jakiś czas bawił w grodzie nad Motławą. W czasie jego pobytu w Gdańsku odbył się ślub jego bratanicy Katarzyny z księciem meklemburskim, a uczta weselna w gospodzie „ Pod Krzywą Lipą”. Gościem weselnym nie tyle z przyjemności, co z urzędu udział wziął burmistrz miasta. Jak tradycja nakazywała na plac przylegający do gospody przybywali barwnie przyodziani przebierańcy, siłacze z cechu rzeźniczego, linoskoczkowie, muzykanci, niedźwiednicy, komedianci i połykacze ognia. Nie zabrakło toastów wznoszonych na cześć młodej pary oraz wystrzeliwanych rac, które tego wieczoru oświetlały gdańskie niebo.
Zabawom i konkursom nie było końca. Największym zainteresowaniem weselników cieszył się postawiony po środku placu namydlony słup, na którego szczycie przybite było koło od wozu, a na nim ułożone cenne nagrody. Kto zdołał wspiąć się na jego szczyt mógł w nagrodę zdobyć kosztowną szatę albo pierścień lub bogato zdobioną srebrną tacę z herbem miasta Gdańska. Każdy był ciekaw, któremu z zawodników uda się wspiąć na śliski od mydła słup, a śmiałków było pięciu. Car wraz z burmistrzem zasiedli na tarasie w wygodnych fotelach przygotowanych przez gospodarza, aby przyglądać się zawodom.
Chętnych do zdobycia nagród zgłosiło się pięciu mężczyzn. Trzem nie udało się osiągnąć celu. Na placu boju zostało dwóch śmiałków. Pierwszy był marynarzem i miał wprawę w spinaniu się na maszty żaglowców, a już kiedyś w czasie trwającego jarmarku św. Dominika wygrał podobne zawody. Drugim był kaszubski drwal – starszy mężczyzna dobrze umięśniony, lecz nikt go nie znał i nikt o nim nie słyszał.
„Idę o zakład, że wygra marynarz – zwrócił się do burmistrza Piotr I- W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jeno tylko obstawać przy drwalu – odrzekł na to burmistrz. – O co gramy, Wasza Cesarska Mość? – Stawiam baryłkę pełną złota na marynarza – powiedział car. – Dostaniecie ją, jeśli wygra wasz drwal. Gdyby jednak wygrał marynarz, o czym jestem święcie przekonany – pozwolicie mi wybrać sobie jeden z licznych obrazów, których macie w swoim mieście więcej aniżeli wasz polski król we wszystkich swoich zamkach.”
Próbę zdobycia szczytu słupa jako pierwszy podjął marynarz. Szło mu nawet całkiem nieźle, aż car zatarł ręce z radości widząc, że marynarz jeszcze tylko ma kilka sprawnych ruchów do zwycięstwa, zwrócił się do burmistrza i rzekł: „ – Myślę, że obrazem, o którym wam wspomniałem, mógłby być na przykład Sąd Ostateczny.” Burmistrz zbladł, marynarz nagle poluzował uścisk i gwałtownie zsunął się ze słupa, czego wynikiem było skręcenie nogi w kolanie.
Ostatni ze śmiałków – kaszubski drwal przystąpił do dzieła. Spokojnie obszedł słup dookoła, obejrzał z każdej strony i począł wspinać się po tej stronie, po której poprzedni zawodnicy starli swoimi ubraniami najwięcej mydła. Wspinał się powoli, spokojnie, odpoczywając od czasu do czasu, aby dokonać oceny dystansu jaki go jeszcze dzieli do wierzchołka słupa. Kiedy Kaszuba pochwycił nagrodę i wydał okrzyk zwycięstwa, w dole rozległy się gromkie brawa.
-„Przegraliście, Wasza Cesarska Mość. Dzięki temu oto śmiałkowi – tu burmistrz wskazał ręką na siwego drwala – moje miasto nie tylko nie utraci sławnego obrazu, ale nawet stanie się bogatsze o całą baryłkę rosyjskiego złota.”
Trudno było carowi pozbyć się myśli, że cudowny obraz zostanie w Gdańsku, i na dodatek trzeba przegraną baryłkę złota wręczyć burmistrzowi. Kniaź Dołgoruki radził zapomnieć o złocie i nie drażnić wielkiego monarchy, ponieważ car gotowy byłby narzucić miastu ogromną kontrybucję. Wszystko jednak zakończyło się pomyślnie i dług został spłacony. Wkrótce Piotr I wyruszył z powrotem do swojego kraju zatrzymując się przedtem w Gęsiej Karczmie, aby przed dalszą podróżą posilić się dobrym obiadem.
Kiedy wraz ze świtą zasiadł przy suto zastawionym stole nagle pojawił się stary sługa karczmarza, którego car miał okazję już poznać. Zjawił się w najmniej odpowiednim momencie. Piotr I jeszcze nie ochłonął ze złości z powodu nieudanej wizyty w Gdańsku, gdy stary sługa z ironią w głosie zapytał go o „Sąd Ostateczny”.
-„Do licha z jakimś tam waszym obrazem! Albo to mało ich mam w swoim pałacu? Jeden więcej, jeden mniej, co za różnica!
-„Dla mnie to wielka różnica – rzekł na to czerstwy starzec zbliżając się jeszcze bardziej do cara.- Rzekłeś wszak, tu przy świadkach, Najjaśniej Panie: Niech mnie gęś (a choćby i gąsior) kopnie, jeśli będę wracał z pustymi rękami. Mam więc niespodziankę.”
Starzec obrócił się stwarzając wrażenie, że po coś sięga, car łasy i chciwy na prezenty wstał uroczyście, a tymczasem stary wymierzył carowi kopniaka w tyłek, że ledwie monarcha nie upadł na twarz. Natychmiast straże rzuciły się na starego i już za ten czyn chcieli łamać mu nogi, kiedy on rzekł do zebranych:
-„Wszak wszyscy świadkami jesteście, że pan wasz otrzymał to, czego niedawno sam się dopominał. Czyż nie powiedział: Niech mnie gęś, a nawet gąsior kopnie, jeśli wracać będę z Gdańska bez najsławniejszego w tym mieście obrazu? – Tak było w istocie – przyznali nieśmiało zebrani. – No więc dowiedzcie się, iż car słowa nie dotrzymał, ja zaś prosty gdańszczanin – Mateusz Gänserich (co po waszemu znaczy Gąsior), spełniłem jedynie jego własna wolę. Zamiast karać starego człowieka i łamać mu nogi, winniście mnie jeszcze wynagrodzić.”
Wściekły car i jego dygnitarze chcąc nie chcąc musieli starcowi darować „winę”. Jeszcze kilka razy carscy dyplomaci czynili zabiegi o „Sąd Ostateczny” lecz obraz pozostał w Gdańsku. Po tym co spotkało cara w czasie jego wizyty w grodzie nad Motławą, omijał to miasto z daleka, a gęsi nie tknął do końca życia.
skopiowałam stąd :
http://albumpolski.pl/artykul/wizyta-cara-piotra-i-zw-wielkim-w-gdansku-cz1
http://albumpolski.pl/artykul/wizyta-cara-piotra-i-zw-wielkim-w-gdansku-cz-2
http://albumpolski.pl/artykul/wizyta-cara-piotra-i-zw-wielkim-w-gdansku-cz-3